Autoportret Rembrandta z ok. 1655 roku.
Co sprawia, że o żyjącym przed kilkoma stuleciami malarzu słyszał niemal każdy żyjący obecnie człowiek, że jest on uznany za jednego z największych?
Przykład współczesnych karier, do których zaistnienia czasem wystarczy zrobić „trochę szumu”, gdzie ładnie opakowany „towar” w swoim wnętrzu kryje często nikłą wartość, nie obrazują dobrze tego czym powinna być sztuka.
Znajomości wśród możnych tego świata są oczywiście przydatne, każdy artysta o nie zabiega. Tak było również w XVII wieku, okresie w którym tworzył Rembrandt. Mecenasi, władcy i magnaci zatrudniali specjalnych agentów, którzy pozyskiwali dla zleceniodawców dzieła sztuki i artystów wykonujących zamówienia.
Odkrywcą Rembrandta (i jego przyjaciela Jana Lievensa, dzielącego z nim pracownię) był Constantijn Huygens, poeta (któż jak twórca słowa doceni wartość obrazu?), dyplomata, podróżnik. Był on zatrudniony przez księcia Fryderyka Henryka Orańskiego. Opiekował się on później rozwojem karier obydwu malarzy. Cenił on ich niskie urodzenie mówiąc: „Gdy zastanawiam się nad pochodzeniem obu chłopców, przychodzi mi na myśl, że nie można znaleźć silniejszego argumentu przeciwko opinii o szlachectwie krwi […] wszystko [zawdzięczają] talentom”.
Rembrandt Harmenszoon van Rijn jako dziewiąte dziecko młynarza Harmena (stąd patronimik) i córki piekarza Neltgen (idealna para, nieprawdaż?), nie musiał zajmować się wiatrakiem i zbożem, miał się uczyć i skończyć Akademię Lejdejską i, jak pisze pierwszy biograf artysty Jan Orlers w 1641 roku: „po osiągnięciu dojrzałości jak najlepiej służyć swą wiedzą miastu i jego społeczności”.
Jednak młodzieniec o wyjątkowo jak na tamte czasy staroświeckim imieniu zdecydował, że chce uczyć się malarstwa. Objawił się jego charakter, jego pragnienie wielkości, do której dążył z niebywałą konsekwencją. Miał wówczas trzynaście lat.
Jego mistrzami byli najpierw Jacob van Swanenburg później zaś, już w Amsterdamie, Peter Lastman. Obaj z nich byli w Italii i pozostawali pod wpływem italskich mistrzów, między innymi Caravaggia.
Kariera malarza nabrała tempa po zawiązaniu spółki z handlarzem dziełami sztuki Hendrickiem Uylenburghiem. Z jego kuzynką, Saskią, połączyło Rembrandta gorące uczucie, kwiaty w obrazach malarza pojawiają się wyłącznie w towarzystwie jej oblicza. W 1634 roku wzięli ślub i mieli dzieci, z których dojrzałości dożył tylko Tytus.
Miasto Amsterdam w czasie gdy żył w nim Rembrandt kwitło handlem, większość mieszkańców wchodziła w spółki, towar sprowadzano z odległych kolonii. Był to też okres tulipanowego szaleństwa, w 1637 roku cebulę tulipana „Semper Augustus” zapłacono rekordową kwotę 13 tysięcy guldenów. Dla porównania dobrej jakości obraz znanego malarza uzyskiwał cenę od 100 do 600 guldenów.
W atmosferze spekulacji, egzotyki sprowadzanej z całego świata i specyficznego ducha protestanckiej tolerancji malarz rozwinął swoje przedsiębiorstwo handlowo-malarskie, przyjmował uczniów i stał się kolekcjonerem.
Charakterystycznym typem malarstwa, niespotykanym nigdzie indziej był w Holandii portret grupowy. Różnego rodzaju towarzystwa, bractwa i gildie zamawiały obrazy, które ukazywały swoich członków w sposób oficjalny, podobnie do współczesnych zdjęć, na przykład drużyn sportowych. Pierwszym poważnym zamówieniem, dzięki któremu Rembrandt zdobył rozgłos była „Lekcja anatomii doktora Tulpa”, portret zbiorowy cechu lekarzy a jednocześnie upamiętnienie dorocznej publicznej sekcji zwłok. Od momentu gdy namalował ten obraz zaczął sygnować swoje dzieła samym tylko imieniem, nawiązując do największych mistrzów: Leonarda, Michelangelo czy Rafaela. Miał on świadomość własnego geniuszu oraz niepokorność będącą przymiotem wolnych duchów. I choć najbardziej dochodowy interes i sławę przyniosło mu malarstwo portretowe to ulubionym gatunkiem plastycznej deskrypcji była dla niego narracja.
Mimo iż malarstwo widniało wówczas w każdym domu czy warsztacie rzemieślniczym a zwłaszcza w budynkach reprezentacyjnych takich jak ratusze, sale bankietowe czy doelen (siedziby gwardii obywatelskich), bardziej niż sceny historyczne, biblijne i mitologiczne, tak charakterystyczne dla malarstwa włoskiego, popularne były w Holandii XVII wieku martwe natury czy sceny rodzajowe. Malarz z Lejdy stworzył kilka przedstawień tego typu, jednak jego martwe natury (na przykład rozpłatany wół) odbiegają one od klasyków gatunku jakie tworzył na przykład Willem Claesz Heda, a scenki rodzajowe są dla niego często tylko szkicem-wprawką i przedstawiają żebraków.
Rembrandt znakomicie oddaje w swych dziełach moment. Jest to jakby punkt zaczepienia pociągający nas w psychologiczną głębię postaci. Ma to miejsce zarówno w portretach, gdzie ujawnia prawdę charakterologiczną osoby portretowanej jak i w różnego rodzaju wyobrażeniach postaci z przypowieści, takich jak Batszeba w kąpieli czy Chrystus w Emaus.
Szczególnym rozdziałem w jego twórczości są autoportrety, które pokazują nam całą jego ewolucję od wygłupiającego się młodzieńca, poprzez pewnego siebie kawalera, obrazują każdy etap jego życia aż do starości. Do dzisiejszych czasów przetrwało ich około stu.
Wraz z ubiegiem lat i dojrzałością zmienia się paleta malarza podążając w kierunku złocieni i brązów, kreska staje się nieregularna i płynna, trochę „impresjonistyczna”, dzieła uznawane są przez ówczesnych odbiorców za niedokończone. Zmienia się również stosunek malarza do zamówień: maluje co chce i jak chce. Przykładem takiego obrazu mógłby być „Powrót Syna Marnotrawnego”, malowany pod koniec życia ma wydźwięk osobisty.
Miał trudny charakter, nie znosił sprzeciwu, nie oddawał długów a swoich mecenasów traktował niekiedy z lekceważeniem, trudno jednak odmówić mu uroku, patrząc prosto w oczy jednemu z jego autoportretów lub czytając jego listy. Najwięcej jednak mówi o nim jego dorobek.
W Polsce mamy trzy dzieła Mistrza. Jedno z nich w Krakowie, „Pejzaż z Miłosiernym Samarytaninem”, dwa zaś znajdują się na Zamku Królewskim w Warszawie.
Warszawskie obrazy, widniejące w inwentarzu muzealnym jako ZKW/3905 i ZKW/3906, to portrety: „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie”. Namalowane są na deskach topolowych, co u Rembrandta było rzadkością. Niegdyś mylnie twierdzono, że tworzą parę, znane były pod nazwą „Żydowska Narzeczona” i „Ojciec Żydowskiej Narzeczonej”. Bardzo poetycko lecz późniejsze badania dowiodły jednak odrębności dzieł. Stworzone przez trzydziestopięcioletniego malarza na rok przed załamaniem kariery i śmiercią Saskii charakteryzują pewną manierę. Są to tak zwane troni czyli postaci upozowane w archaicznych kostiumach. Teatralne przedstawienia typów ludzkich. Według badaczy dziewczyna jest bardziej typem, wydaje się upiększona (Remrandt nie upiększał portretów) , podczas gdy starzec, wykazuje więcej cech portretowych.
Oba malowidła należały niegdyś do kolekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego, później poprzez księcia Józefa stały się własnością Marii Teresy z Poniatowskich Tyszkiewiczowej. W 1815 zakupił je Kazimierz Rzewuski. Jego córka, Ludwika, kolejna właścicielka dzieł wyszła za mąż za Antoniego Lanckorońskiego i przekazała je kolejnym pokoleniom rodu. W 1939 zostały przejęte przez gestapo i wywiezione do Niemiec. Odzyskane przez wojska amerykańskie i przekazane rodzinie Lanckorońskich były przez prawie pół wieku zdeponowane w banku szwajcarskim. W 1994 roku ostatnia z rodu, hrabina Karolina Lanckorońska, historyk i historyk sztuki, działaczka Polonii we Włoszech i porucznik AK, przekazała je do Zamku Królewskiego. Jej bezcenny dar, to jest trzydzieści siedem obrazów można obecnie oglądać w Zamku Królewskim w Galerii Lanckorońskich.
Wywiad z panią Hanną Małachowicz, kuratorką malarstwa na Zamku Królewskim w Warszawie, przeprowadzony w 2013 roku (nadal aktualny!):
JZ: Dlaczego obrazy Rembrandta w Zamku są za szkłem?
HM: Zasłonięcie szkłem jest najbardziej standardową metodą ochrony dzieła sztuki. Chroni nie tylko przed atakiem na przykład szaleńca, takie incydenty jednak nie zdarzają się często, ale też przed mechanicznymi uszkodzeniami, kurzem. Zdając sobie sprawę, że utrudnia to kontakt z dziełem sztuki staraliśmy się jednak jak najbardziej zniwelować przeszkody. Szkło jest bezodblaskowe, światło jest odpowiednio ustawione, ostatecznie nie przeszkadza tak bardzo w odbiorze.
JZ: Jak duże jest zainteresowanie dziełami wśród naukowców i turystów? Czy zdarzają się wizyty eleganckich panów, miłośników malarza?
HM: Obrazy mieszczą się w części Zamku położonej na parterze a więc znajdują się one na nieco rzadziej uczęszczanej trasie zamkowej, przeciętna publiczność woli raczej oglądać apartamenty królewskie na pierwszym piętrze. Oczywiście jest też kwestia czy są one dobrze zarekomendowane, czy odpowiednio zadbaliśmy o to aby do powszechnej świadomości trafiło to, że tutaj, w Zamku, w naszej ekspozycji są dwa obrazy Rembrandta. Wokół nich było trochę medialnego zainteresowania wówczas gdy zostały one podarowane oraz podczas pierwszego pokazu. Chciałam przypomnieć, że zostały one wydobyte z głębokiego zapomnienia gdyż od czasów wojny uznawane były za zaginione, nie znalazły się w Korpusie Rembrandta. Za to teraz sporo osób z branży, badających twórczość Rembrandta ale i na przykład marszandów sztuki przyjeżdża tutaj, nawet niedawno miałam taką wizytę. Przyleciał antykwariusz z Nowego Yorku i był w Warszawie cztery godziny tylko po to aby zobaczyć te dwa obrazy. Mało mamy w Polsce arcydzieł klasy europejskiej a Rembrandt to naprawdę wielkie wydarzenie
JZ: Czy obrazy podróżują?
HM: Podczas Roku Jubileuszowego Rembrandta odbyła się w dwóch miejscach wystawa w Amsterdamie w Domu Rembrandta a później w Berlinie. Obrazy zostały wtedy wypożyczone, przy okazji została zrobiona ich gruntowna konserwacja. Wydawało nam się wtedy, że to świetna okazja aby wprowadzić je w obieg muzealny, wystawienniczy w Europie.
JZ: Wiadomo, że obrazy brały udział w Rembrandt Research Project. Jak Profesorowi Ernstowi van de Weteringowi udało się ustalić autentyczność? Jak przebiegał ten proces?
HM: po tym jak dostaliśmy obrazy od pani Lanckorońskiej podjęliśmy próby nawiązania kontaktu z Rembrandt Research Project. Prof. Ernst van de Wetering, szef tego projektu, był u nas trzy razy, w tym raz w towarzystwie chemiczki Karen Groen i Martina Beijl, głównego konserwatora malarstwa w Rijksmuseum w Amsterdamie. Po kilka godzin wpatrywał się w obrazy starając się przeanalizować każdy szczegół. Jeśli chodzi o „Dziewczynę w ramie obrazu”, której autentyczność była często kwestionowana, zadecydował drobny szczegół a mianowicie odchylenie kolczyka-perły w uchu dziewczyny. Ekspert stwierdził, że w okresie, w którym powstało dzieło Mistrz eksperymentował z przedstawieniem ruchu w obrazie. Efekt poruszonego kolczyka nie mógł zostać sfałszowany ani naśladowany przez uczniów.
JZ: Jaką lekcją jest dla nas Rembrandt?
HM: Uważam, podobnie jak Wetering, że Rembrandt był jedynym malarzem, któremu udało się złamać generalną zasadę sztuki. Był w stanie uwolnić się od estetyzowania przedmiotów. Jest to jego cechą wyróżniającą go od innych wielkich mistrzów pędzla. Godna podziwu jest prawda i szczerość widzenia świata, odwaga, niesamowita technika malarska
JZ: Ma pani jakiś ulubiony jego obraz?
HM: Tak. Jest to „Straż Nocna”, ze względu na dynamikę.
Obecnie na Zamku Królewskim w Warszawie mamy okazję do odwiedzenia
wystawy "Świat Rembrandta. Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy", która wprowadza w szerszy kontekst świata, w jakim żył malarz i jego współcześni. Obiekty pochodzą z polskich i zagranicznych muzeów, część jest wypożyczona, więc to wyjątkowa okazja obejrzenia ich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo ma wagę...